Poranna prasówka to nowa propozycja Festiwalu Kultury Żydowskiej na jego jubileuszową, 30. edycję. Chcieliśmy, aby każdy festiwalowy dzień zaczął się dla Was dobrze, mądrze i miło. Chcieliśmy mówić o sprawach ważnych, bliskich codzienności, życiowych, związanych z tematem 30. FKŻ – ogniem. W tych pełnych nerwowości czasach chcieliśmy mówić spokojnie. Chcieliśmy rozmawiać. Chcieliśmy dać Wam zastrzyk dobrej energii na cały festiwalowy dzień.
O przygotowanie i poprowadzenie serii Porannych prasówek poprosiliśmy Agę Kozak – dziennikarkę, coucherkę, specjalistkę z zakresu wellbeing. Przez 5 dni zapraszała do Namiotu FKŻ gościnie i gości, aby zrobić z nimi poranny przegląd prasy, który był początkiem dalszej rozmowy.
Do każdego spotkania Aga napisała również felieton, który jako zaproszenie wysyłaliśmy do Was codziennie newsletterem. Teraz możecie przeczytać je poniżej, jak również obejrzeć zapis Porannych prasówek z Agą Kozak i jej gośćmi na 30. Festiwalu Kultury Żydowskiej.
A do naszego newsletter możecie dopisać się w każdej chwili pod tym linkiem lub na dole tej strony.
Zamknij oczy i odpowiedz na pytanie, które zaraz ci zadam. “Czym jest tożsamość?”. Jak już to przemyślisz zamknij jeszcze na chwilę i odpowiedz na kolejne: Jaka jest moja tożsamość? Co to znaczy mieć tożsamość? Czy moja tożsamość zmieniała się z biegiem czasu? Czy odkrywałem/łam w sobie nowe tożsamości?
“(…) jeśli nie określimy się my, określą nas inni – ku własnej korzyści, a na naszą szkodę.” – pisała Audre Lorde pisarka, feministka, bibliofilka, i aktywistka walcząca o prawa obywatelskie w książce “Siostra outsiderka. Eseje i przemówienia”. Lorde wiedziała o czym pisze – sama siebie opisała „czarnoskóra lesbijka, matka, wojowniczka, poetka” i – przez to właśnie – poświęciła swoje życie i talent stawianiu czoła niesprawiedliwościom: rasizmowi, seksizmowi, homofobii.
“Różne tożsamości dają nam poczucie absolutnego lotu w przestworza, możemy wśród nich wybierać i przebierać. Niektórzy mają kilka tożsamości naraz, w zależności od tego, do kogo wysyłają SMS-y. Ale nie ma się o co oprzeć. Stąpamy po ruchomych piaskach.” – straszył Zygmunt Bauman, który nie dożył czasów Tik Toka, binarności seksualnej, ale zajmował się kulturową i tożsamościową płynnością.
“Jak i wszystkie inne obrazy, obraz własny rozpada się na serię migawek, z których każda musi własnymi siłami wyczarować, wyrazić i uzasadnić swój sens, najczęściej bez związku z sensami wyrażanymi przez inne zdjęcia migawkowe serii. Budowało się kiedyś tożsamość etap po etapie, tak jak wznosi się dom – układając cierpliwie i mozolnie podłogi i sufity kolejnych pięter, dzieląc ścianami pokoje i łącząc je korytarzami i klatkami schodowymi. Na miejsce technologii żmudnego budownictwa przyszła dziś technika „absolutnych początków” “ – komentował Bauman. I choć z jego wypowiedzi wynika, że wielość tożsamości może być koszmarem – to aktualnie wybieranie z palety tożsamości, w świecie, który z jednej strony proponuje nam miriady rozwiązań, chińskie menu, z którego możemy wybierać a z drugiej każe się podporządkować jednej, narodowoojczyźnianej narracji czasem może być fascynującą przygodą a czasem ryzykowną grą w której można przegrać wszystko – przynależność do rodziny, akceptację grupy i opiekę wspólnoty a nawet życie.
W ramach Porannej Prasówki o tym, czym jest tożsamość i dlaczego dla niektórych jest tak palącą kwestią, a dla niektórych problematyczną – porozmawiam z badaczką, psycholożką społeczną, właścicielką agencji badawczej Herstories.pl, współorganizatorką polskiej edycji programu Sisters of Europe, aktywistką Martą Majchrzak. Jak tożsamość łączy się z pochodzeniem, jaką rolę odgrywa w niej ciało? Jak wpływa na nią wiek i starzenie się? Po co komu opowiadanie swojej historii? Jak buduje się i jak niszczy tożsamość? Jak ważna jest ona dla naszego poczucia ja, naszego spokoju, balansu – aż w końcu dla naszej duszy. No i w końcu – ile można mieć tożsamości?
Żydowskie dowcipy? Że szmonces? Znamy, kochamy, kolekcjonujemy, czasem już – podważamy… A czy istnieje współczesny żydowski humor? I to do tego feministyczny? Och, i to jaki!
Pominiemy chyba Lenę Dunham i jej “Girls”, bo nie są “jewish enough” (w ramach plotek napiszę jednak, że sama Dunham uważa się za “związaną kulturowo z żydowskością” choć, jak sama dodaje – jest to najbardziej cliche stwierdzenie, które może wypowiedzieć Żydówka…). Jednak niejaka Amy Sherman-Palladino (twórczyni Gillmore Girls) stworzyła genialną żydowską bohaterkę: Midge Maisel jest perfekcyjną panią domu na Upper West Side (oczywiście w Nowym Jorku…): ma męża, dzieci, PRZEPIĘKNE mieszkanie, suknie od Diora i poczucie humoru jak brzytwa rzezaka. Jedyne, czym chce być w życiu to idealną matką, kobietą o wiecznie tych samych wymiarach (każdego dnia mierzy obwód uda a nawet kostki), wspierającą żoną przekonującą do nieudanych komicznych występów męża wspaniałym pieczonym mostkiem (brisket!). Aż pewnego wieczoru sama trafia na scenę i od tego momentu oglądamy narodziny wspaniałej żydowskiej standuperki, która nie wstydzi się opowiadać na scenie o zabawnych aspektach Jom Kippur (wytłumacz gojowi o co w tym chodzi) czy o tym, że podobno francuskie dziwki opowiadają że przy nowojorskich żydówkach ich talent erotyczny jest nikły.
Wspaniała, barwna, zabawna Pani Maisel zawładnęła na chwilę wyobraźnią Amerykanów. Przypomniała, czym właściwie jest amerykańska – złożona z wielu europejskich – żydowskość. W jednym ze swoich monologów Midge tak tłumaczy siebie bardzo protestanckiej publiczności ze środkowych Stanów:
“No dobrze, więc jestem Żydówką, pochodzę z Nowego Jorku i być może dla niektórych z was to koncept egzotyczny, więc pomyślałem, że byłoby pomocne, gdybym zapoznała was z elementarzem żydowskiego narodu.
Przede wszystkim – zawsze jesteśmy gotowi do rozmowy o jedzeniu. Widząc was wszystkich jedzących obiad, chcę tylko zapytać, co jecie, czy jest dobre i powiedzieć, co powinniście zamówić.
Dwa: narzekanie. To nasz temat. Czym tłumienie emocji jest dla białych Anglosasów, tym narzekanie jest dla Żydów. To nasza natura. Ale kluczem jest tu to, że narzekania nigdy nie powinny dotyczyć ważnych rzeczy, tylko drobiazgów, takich jak “jest gorąco” – przynajmniej w tej restauracji jest…. Wiecie, rzeczy, z którymi nikt nic nie może zrobić. Pamiętaj, że będąc Żydem nie próbujesz niczego naprawiać. Po prostu próbujesz być wysłuchany.
Wina! To nasz kolejny temat przewodni i naprawdę mądrze go wykorzystujemy. I nie chodzi o to, by czuć się źle z powodu czegoś, co zrobiłeś. Ma na celu sprawienie, by ktoś inny poczuł się źle z powodu czegoś, czego nie zrobił.
Ach! Żydowscy rodzice. Na czym to polega? Wrzeszcz na swoich synów, że nie jedzą wystarczająco dużo, wrzeszcz na swoje córki, że jedzą za dużo.
I jest takie powiedzenie często przypisywane naszemu wielkiemu prorokowi Abrahamowi: ‘Wszystko, co możesz zrobić, nie jest dla mnie aż tak interesujące’. To właśnie oznacza bycie Żydem”.
Ten serial to nie tylko znakomity scenariusz, lecz również główna rola – uwaga! nie-gojki! – Rachel Brosnahan, nie tylko genialny, najseksowniejszy Lenny Bruce, ale przede wszystkim (i naprawdę zgodzą się chyba ze mną wszyscy, którzy oglądali ten serial, a jak nie to narzekajcie do woli!) grają tu sukienki i wnętrza. I o tych boskich sukienkach i toczkach (i o ich znaczeniu! bo moda ma znaczenie!), o tych meblach, o tym Upper West Side i Village ale też o żydowskich projektantach i projektantkach mody, o Helenie Rubinstein i Maxie Factorze pogadamy z Wojtkiem Skulskim – z wykształcenia filozofem-logikiem, który na co dzień zajmuje się modą (a dokładniej Visual Merchindisingiem) oraz Przemkiem Krupskim – kulturoznawcą, projektantem, specjalistą od designu lat 50, 60 i 70.
Ponieważ po czterdziestce zamieniam się w Roberta Makłowicza – z jego uwielbieniem lokalnej historii i Austro-Węgier – w zeszłym tygodniu spędziłam 3 dni w Przemyślu. Trzeciego dnia dojechali do mnie na świętowanie Dnia Ojca rodzice.
– Dziecko – zapytała mnie matka z lekkim przerażeniem i ewidentną troską o mój stan psychiczny – dlaczego po dwóch dniach w tym mieście witasz się z ludźmi na ulicy, znasz najlepsze miejsca do jedzenia i masz swoją piekarnię, ulubione lody i kawiarnię, w której wiedzą jaką kawę lubisz?
Wychowano mnie bowiem inaczej – stacjonarnie. Nie wiem czy przeważyła matki natura, czy może chłopskie geny (a epigenetyka ma coś na ten temat do powiedzenia) i niechęć do ruszania się z miejsca, roli, opuszczania tego, co się posiada, albo po prostu stany lękowe – ale nie podróżowaliśmy za bardzo. Podróże odbywałam za pomocą książek, audycji radiowych i telewizyjnych – za ich pomocą (doprawiwszy to odrobiną lichej w moim przypadku wyobraźni, za to ogromnym pragnieniem) jadałam regularnie croissanty maczane w mlecznej kawie w Paryżu, rozbijałam się po braku dróg w Indiach, miałam liczne romanse, kosztowałam potraw, wdychałam zapachy spalin samolotów, statków i aut. Kiedy tylko mogłam się wyrwać (wyposażona jednak w zestaw maminych lęków, gdzie za rogiem czycha niebezpieczeństwo) puściłam się w świat. Czy sprawiły to kozackie geny? Przecież część mnie to nie tylko stacjanarna, chłopska mama i jej rodzina, to również – udokumentowani i widoczni w urodzie mego dziadka i ojca – nomadzi.
Choruję, gdy się nie przemieszczam. Gdy nie chłonę nowego. Pakuję się w 15 minut na 3 tygodnie. Brakujące rzeczy pożyczam lub kupuję po drodze. Nie jestem typem backpakerki – choć jest szansa, że zamienię się w nią (ale hybrydowo, o ile mnie będzie stać z dobrym hotelem, bo jestem hotel whore) na starsze lata. Ćpam krajobrazy, zmieniające się widoki i ukształtowanie terenu, zapachy miast. Każdego miejsca muszę skosztować – na talerzu, wąchając krzaczory czy trawnik, asfalt czy bruk. Rozmawiając z ludźmi, podglądając ich pracę, obyczaje. Wtapiając się w tło na chwilę by jechać dalej. Jestem uprzywilejowana: po pierwsze pozwoliłam sobie na to, po drugie nie mam dzieci (które dla wielu nie są przeszkodą), nieruchomości, o które dbać muszę. Mój księgozbiór i pasywa spoczywać mogą spokojnie w piwnicy u rodziny, bo czytnik zastępuje je w podróży (choć i tak dźwigam papier) a to jedna z niewielu rzeczy o które dbam. Mam taki zawód, że mogę go – zwłaszcza po pandemii – wykonywać zewsząd. A nawet część tych zawodów wymaga przemieszczania się.
Nie wiem jednak, czy byłabym szczęśliwa, gdybym MUSIAŁA to robić: być wędrowną sprzedawczynią biblii czy tirowczynią (bo i takie są). A co, gdybym była zmuszona do takiego trybu życia przez warunki socjoekonomiczne – wojnę czy ekonomię, tak jak bohaterowie “Nomadland”?
Czy to możliwe że skłonność do przemieszczania się, lub do niej niechęć – mieszka w genach? Że pamięta naszych przodków? Czy dyktowana jest kulturą, w której żyjemy? Co sprawia, że niektórzy miesiącami wybierają kolor aksamitnych zasłon, a inni doma mają tam, gdzie rozpalą ogień? Co z ich lękiem przed nowym i potrzebą bezpieczeństwa? o wszystko omówimy z dr Joanną Grzymałą – Moszczyńską, psycholożką społeczną, trenerką antydyskryminacyjną, aktywistką, która zajmuje się psychologicznymi aspektami doświadczenia migracyjnego, prowadziła badania dotyczące powrotów dzieci z emigracji.
Jest dziura, a oblepia ją ciasto. Tak można by scharakteryzować obwarzanek, bajgiel i donut. Inaczej? Pierścień z ciasta. Drożdżowego, chlebowego. Posypany lub nie. Czym? No solą, sezamem, kminkiem – tak tak, to wersja z Podkarpacia (a o roli kminku w kuchni żydowskiej godzinami by można rozprawiać …), makiem. Gładki czy wypleciony?
Krakowski czy żydowski? A może krakowski bo żydowski? Czy odwrotnie?
Co począć na to, że choć nazwa “obwarzanek” – znana już za Królowej Jadwigi (w księgach rachunkowych zapisano dla królowej pani pro circulis obrzanky 1 grosz) bierze się z tego, że poddawano je procesowi obwarzania, czyli wstępnego gotowania to jednak najsłynniejsze bajgle świata – te z Montrealu (zaraz po nich plasują się podobno nowojorskie – ale wiadomo jak było – a mianowicie, że w 1927 pochodzący z Polski piekarz, Harry Lender przybył do New Haven w Connecticut i założył pierwszą w Stanach Zjednoczonych fabrykę bajgli PROSTE! ) – też są parzone i to w wodzie z miodem…
Widzicie do czego tu dążę? Do tego, że o jednej potrawie, jak się człowiek wciągnie – można gadać godzinami. Że historia tej jednego dania to zazwyczaj historia ludzi, którzy ją przygotowywali, przemycali przepisy, nieśli je dalej i które często zdradzały ich tożsamość… Pamiętam opowieść przyjaciółki, która w końcu postanowiła porozmawiać z prababcią o tym, że jej potrawy smakują inaczej niż we wszystkich domach i jak prababcia w końcu powiedziała, że tak po prostu gotowało się w jej domu: po żydowsku.
Nie znam w Polsce – no może oprócz profesora Dumanowskiego, ale on oscyluje w zupełnie innych rejonach historycznych – kogoś, kto o tych tożsamościowo-historycznych połączeniach opowiada lepiej niż Bartek Kieżun. To on pokazał mi, że rozmowy o kuchni rozpalają tak samo, jak rozmowy o polityce. Dodatkowo wybory naszego języka często nie są wyborami jedynie kubków smakowych, lecz tożsamości, historii rodzinnej, przyzwyczajeń czy religii.
O tym, czym jest kuchnia żydowska, jak zaszyta jest w polską, jaka jest w Nowym Jorku a jaka w Tel Awiwie – porozmawiamy więc własnie z nim – pisarzem i antropologiem kultury specjalizującym się w kuchni Południa. Bartek uczył gotowania żydowskich potraw w warszawskim studio CookUp i oraz na specjalnym kursie opracowanym dla Muzeum Polin. A gdzieś tam w przygotowaniu jest jego książka o potrawach z Tel Awiwu i Jerozolimy. Chałka, szakszuka, gęsi pipek, hamantasze, bajgle… to wszystko omówimy!
A wracając do bajgli – są one straszliwie niebezpieczne – nie dlatego, ze można je jeść i jeść, lecz dlatego, że jak wspomina Ronald D. Siegel w książce „Uważność. Trening pokonywania codziennych trudności” – najwięcej wypadków w niedzielne poranki zdarza się przy krojeniu ukochanego przez Amerykanów wypieku.
Nieopatrznie wpisałam “nomad Berlin” w wyszukiwarkę. Myślałam, że znajdę rzetelne dane, parę informacji. Utonęłam. W mowie – trawie mówiącej o tym czemu ach czemu Berlin jest – uwaga, dziewiętnasty – na liście tych perfekcyjnych miejsc dla tzw. digital nomads. Wiecie kto zacz?
Niegdyś byli oni egzotyczni – bo pracowali z wielu zakątków świata na komunikatorach. Patrząc na plażę, palmę, lub las i rzekę, lub przenosząc się co 3 dni w inne miejsce, zabierając ze sobą tylko niezbędne rzeczy i kompa łączyli się ze swoich boskich Buenos z korporatami w biurach dla których wykonywali wszelakie onlajnowe zlecenia i doprowadzali ich do jasnej k..wy tym, że to, co widać w tle to nie klimatyzowane biur czy fototapeta, lecz prawdziwa skała wulkaniczna, po której zapindalają jaszczurki. Nie dla nich były strefy czasowe, nie dla nich kredyty i zebrania lokatorów. Nie dla nich przynależność narodowa i lęk przed Obcym. Wraz z pandemią, która na skajpy, googlemeetsy, teamsy i generalnie onlajny przeniosła wszystkich w przestrzeń pracy zdalnej, lecz zamknęła granice – digital nomads trochę przycichli, zamienili się w lokalne odmiany (ja spakowałam wszystko i przeniosłam się z Warszawy do ukochanego Krakowa) albo zaczęli szukać lifehacków.
No i ten Berlin. Ziemia Obiecana. Gdzie nie rzucisz kamieniem – każdy z innego kraju, większośc kreatywna, o zawodach artystycznych lub wolnych. No i czasem tantrycy czy dominatrix zarabiający w IT. Berlin to miejsce dla wpółczesych pielgrzymów, którzy nie chcą skrępowania, poglądów, pęt swoich narodów i szukają wolności, braku oceny. Matek, które chcą do rana bawić się na techno parties, osób pomiędzy płciami (Berlin od lat 20 był dla nich przyjazny), szukających romansu, miłości, natchnienia i braku nadęcia. Bo w tym mieście nawet knajpy z gwiazdką Michelin, których na lekarstwo, bo Berlin jest demokratyczny i snobistyczny inaczej – są wege a nawet vegan.
Wracając do nomadów. Nie wszyscy z nich przyjechali tu dlatego, że bardzo chcieli i że właśnie to miasto wybrali z listy tych najcudowniejszych. Tych, w których są specjalne co-worki, dogodne sposoby wynajęcia mieszkania, wszystko do wypożyczenia, dość tanio, kawiarnie na każdym rogu ludzie się nie boją, mówią językami i więcej jest takich jak my. Są i tacy, których przywiodły tu głód, wojna, nietolerancja, brak pracy, prześladowania. Jak się czują w tym mieście? Czy ziemia obiecana jest naprawdę nowym, wspaniałym światem? Jak mieszają się ci wypędzeni z tymi, co tułają się bo lubią?
To mnie fascynuje, o to będę pytać nomadkę z diaspory berlińskiej – Yael Sherill – artystkę, która na FKŻ pokazuje projekt poświęcony naomadyzmowi.
Aga Kozak prowadziła również dwa panele w ramach cyklu Siostrzeństwo, które można zobaczyć tutaj.
realizacja video, nagranie, streaming: Eventstream
zdjęcia: Edyta Dufaj